Deszcz
Idziemy razem przez deszcz, powoli zbli¿aj±c siê w sobie tylko znanym kierunku. Ludzie wokó³ ¶piesz± siê, nie chc±c zmokn±æ, jednak ja, na przekór ich po¶piechowi, zwalniam z ka¿dym krokiem. W koñcu, pod bram± cmentarza stajê zupe³nie. Spogl±dasz na mnie spod parasola. - Zmokniesz – mówisz wyci±gaj±c d³oñ w zachêcaj±cym ge¶cie. Zachêcaj±cym do schronienia siê. - Pójdê sama – odpowiadam w zamian mijaj±c ciebie i wchodz±c na cmentarz. – Poczekasz na mnie? – nie czekaj±c na odpowied¼, nawet siê ni± nie przejmuj±c, ruszam przed siebie. - Jasne, ale… - reszta s³ów ginie w szumie deszczu i wiatru. Idê przez pusty, ponury cmentarz zbli¿aj±c siê do jeszcze nowego grobu. - Dlaczego wtedy musia³o ¶wieciæ s³oñce? – my¶lê z przek±sem i smutkiem, przystaj±c i patrz±c na daty: urodzony w 1982 r. zmar³ tragicznie w 2008 r. Wspomnienia zalewaj± mnie.
*-*-*
- Do zobaczenia jutro, kochanie – s³yszê jak ¶miejesz siê przez s³uchawkê. - Papatki – szczê¶liwa roz³±czam siê. Nie mogê siê doczekaæ jutrzejszego spotkania z naszymi znajomymi ze studiów. Towarzystwo dobre i sprawdzone jak to mawiasz. - Nie mogê siê doczekaæ jutra – szepczê patrz±c przez okno. – Mam ci co¶ wa¿nego do powiedzenia, kochanie.
*-*-*
- Hej, gdzie twoja druga po³ówka? – pytaj± mnie po raz kolejny. - Spó¼nia siê, nie widaæ? – odpowiadam z psotnym u¶miechem. Jednak w g³êbi serca jestem przera¿ona. Nigdy siê nie spó¼nia³e¶. Nawet jak umawiali¶my siê na malowanie mojego pokoju, by³e¶ punkt trzecia, mimo ¿e godzina by³a do¶æ lu¼na. - We¼ zadzwoñ do niego – s³yszê jêk kole¿anki. - Ju¿, ju¿ – mówiê, ale w momencie gdy mia³am wybraæ numer, telefon zadzwoni³. - Halo? – s³yszê przera¿ony g³os twojej siostry. – Mój brat mia³ wypadek! Le¿y w szpitalu!
*-*-*
- Jak to siê sta³o? - Jaki¶ idiota wjecha³ w niego niedaleko naszego domu, a potem zwia³. Znale¼li¶my go i… - nie jestem pewna co siê wokó³ dzieje. Pamiêtam jak rozmawia³am przez telefon a potem… Nie wiem co by³o potem. S³yszê g³osy, widzê ludzi, czujê ich dotyk. Ale to wszystko jest jak zza mg³y. Czujê jak kto¶ wsuwa mi co¶ w d³onie. Po chwili kto¶ podnosi moje rêce zmuszaj±c do wypicia czego¶. Obojêtnie pijê, ale nie wiem czy jest to gor±ce czy zimne, smaczne czy nie. Nie interesuje mnie to. Nagle przytomnieje. - Chcesz go zobaczyæ? – patrzê n a d³oñ twojej siostry na moim ramieniu. Kiwam sztywno g³ow± i pod±¿am za ni±. Stajê w drzwiach pokoju i patrzê. Le¿ysz na ³ó¿ku po³±czony rurkami do respiratora i reszty medycznej aparatury. Jeste¶ blady, ale pomimo maski tlenowej widzê jak siê u¶miechasz. Podchodzê i siadam na krzese³ku obok twojego ³ó¿ka. Ruszasz rêk± chc±c mnie dotkn±æ. Przysuwam siê bli¿ej, ze ³zami w oczach i chwytam twoj± d³oñ. Przytulam siê do niej p³acz±c. Ruszasz ni± lekko, pieszcz±c mój policzek. Patrzê ci w oczy i widzê w nich mi³o¶æ. Czyst±, siln± mi³o¶æ. Spogl±dasz na mnie a po chwili smutniejesz. - To nie twoja wina – odpowiadam szybko. – Przecie¿… - g³os wiê¼nie mi w gardle i jedyne co mogê to tuliæ twoj± d³oñ i p³akaæ. Patrzysz za okno a ja pod±¿am za twoim wzrokiem. - Idealna pogodna, nie ma co – mówiê z przek±sem. W zamian s³yszê twój cichy, s³aby chichot. - Nie ¶miej siê ze mnie – mruczê, ca³uj±c twoj± d³oñ i patrz±c ci w oczy. Nie wiem ile czasu tak siedzimy, ale w którym¶ momencie dostrzegam jak twoja d³oñ robi siê ciê¿ka, a oczy opadaj±. Puszczam ciê i wybiegam z pokoju wo³aj±c lekarza.
*-*-*
- Przykro mi, pañstwa syn zmar³. Zmar³! Nie! To niemo¿liwe znów spowija mnie mg³a.
*-*-*
Otrz±sam siê ze wspomnieñ i k³adê przyniesione kwiaty. Dzwonki, nasze ulubione. Tak niepozorne, a jednocze¶nie tak piêkne. Stojê jeszcze przez jaki¶ czas, a¿ w koñcu czujê czyj±¶ d³oñ na ramieniu. Odwracam siê gwa³townie i patrzê w oczy przyjació³ki. - Kochanie – twój g³os i wyraz twarzy jasno daj± do zrozumienia, ¿e deszcz nie ukry³ moich ³ez. – Chod¼my – obejmujesz mnie ramieniem i wyprowadzasz z cmentarza. Oddalamy siê od przesz³o¶ci krocz±c ku tera¼niejszo¶ci i przysz³o¶ci. – Mimo ca³ej mi³o¶ci do babci twój… wasz – poprawiasz siê szybko. – Wasz syn woli byæ z tob±.
|